HONGKONG

Czy wiesz, że Hongkong to miejsce, w którym wschód naprawdę spotyka się z zachodem? To miasto kontrastów, gdzie z jednej strony drapacze chmur, neony i zatłoczone ulice, a z drugiej zielone szlaki, małe świątynie i uliczne targi, gdzie mieszanka zapachów przypraw, ryb i świeżego mięsa potrafi dosłownie oszołomić. Hongkong nigdy nie zasypia, a jednocześnie potrafi zaskoczyć ciszą i spokojem, jeśli tylko zboczy się z głównego szlaku. To kalejdoskop smaków, zapachów i obrazów, które atakują wszystkie zmysły.

Skąd ten niezwykły kontrast? Odpowiedź tkwi w historii. Hongkong przez setki lat należał do Chin, a przez ponad 150 lat był pod panowaniem Brytyjczyków. Dwa światy przeniknęły się tutaj na dobre – widać to w architekturze, języku i kuchni. Obok tradycyjnych świątyń wyrastają nowoczesne wieżowce, przy ulicznych stoiskach z dim sum znajdziesz kawiarnie speciality, a kolorowe tramwaje Ding Ding suną przez miasto pachnące kadzidłem, jedzeniem z ulicy i wilgotnym powietrzem, które naprawdę potrafi dać się we znaki. To właśnie ta mieszanka sprawia, że Hongkong jest tak wyjątkowy – kosmopolityczny, a jednocześnie głęboko zakorzeniony w azjatyckiej tradycji.

Najlepiej widać to już przy śniadaniu. Klasyczne hongkońskie śniadanie potrafi naprawdę zaskoczyć. Obok congee, czyli ryżowego kleiku z dodatkami, na stole pojawia się makaron instant w rosole z szynką, kiełbaską albo jajkiem. Do tego często serwuje się jajecznicę lub jajko sadzone, czasem nawet ułożone wprost na makaronie. Popularne są też różne wersje tostów: chrupiące z masłem i dżemem, hongkoński french toast smażony w jajku i podawany z masłem oraz syropem, albo grzanki z masłem orzechowym czy skondensowanym mlekiem. Na deser wpada pineapple bun, czyli miękka bułka z kruszonką i kawałkiem zimnego masła w środku. A do picia? Mocna mleczna herbata w stylu Hongkongu (nai cha) albo jeszcze bardziej nietypowa mieszanka kawy i herbaty, znana jako yuenyeung. Brzmi dziwnie, ale smakuje zaskakująco dobrze – i właśnie w takich kontrastach kryje się klimat tego miasta.

KILKA PODSTAWOWYCH INFORMACJI

W Hongkongu koniecznie trzeba zaopatrzyć się w kartę Octopus, która umożliwia wygodne płatności w restauracjach, sklepach i komunikacji miejskiej. Kartę można kupić fizycznie, ale bez problemu da się ją też dodać do telefonu i płacić zbliżeniowo. Doładowywanie jest banalnie proste i dostępne praktycznie wszędzie. Warto też mieć przy sobie trochę gotówki na wszelki wypadek.

Co fajne, po zweryfikowaniu wystarczy przykładać telefon do czytnika i od razu pobiera on środki – nie trzeba wpisywać żadnego kodu ani pinu. Dodatkowym plusem jest to, że jeśli wpłacicie za dużo pieniędzy na kartę, można je później odzyskać. To bardzo wygodne, zwłaszcza jeśli kończycie podróż i nie chcecie zostawiać tam środków.

Z lotniska Hong Kong International Airport do centrum i na Kowloon najwygodniej dostać się Airport Express – szybkim pociągiem, który kursuje co kilkanaście minut. Podróż do stacji Kowloon trwa około 20 minut, a do Hong Kong Station w Central ok. 25 minut. To najszybsza i najprostsza opcja, a bilety można od razu opłacić kartą Octopus. Alternatywnie można wybrać autobus, który jest tańszy i oferuje widokową trasę, ale podróż trwa dłużej (około godziny).

CO WARTO ZOBACZYC?

Choi Hung Estate to jedno z najbardziej kolorowych blokowisk w Hongkongu. Najsłynniejsze jest boisko otoczone pastelowymi wieżowcami – idealne miejsce na zdjęcia. Sama nazwa „Choi Hung” oznacza „tęczowy” i faktycznie tak wygląda. Dojedziesz tu metrem (stacja Choi Hung, wyjście C4). Wystarczy 30–40 minut, żeby zrobić zdjęcia i poczuć klimat tego miejsca.

The Peak (Victoria Peak) to najbardziej znany punkt widokowy w mieście. Panorama drapaczy chmur i zatoki robi największe wrażenie o zachodzie słońca. Na szczycie znajduje się galeria handlowa i nietypowe muzeum Monopoly. Najlepiej wjechać kolejką Peak Tram, która działa od 1888 roku i sama w sobie jest atrakcją, albo podjechać autobusem nr 15 z Central. Warto zarezerwować 2–3 godziny, szczególnie jeśli planujesz spacer po okolicznych szlakach.

Yick Cheong Building, znany jako „Monster Building”, to ogromny kompleks mieszkalny, w którym żyje około 10 tysięcy osób. Surowa architektura stała się ikoną popkultury – pojawiła się nawet w filmie Transformers: Age of Extinction. Skala tego miejsca robi wrażenie, ale trzeba pamiętać, że to wciąż zwykłe mieszkania ludzi. Dojedziesz tu metrem (stacja Quarry Bay, wyjście A), a obejście całości i zdjęcia zajmą około 20–30 minut.

Ping Shek Estate to blokowisko o wyjątkowej konstrukcji – patrząc w górę wewnętrznego dziedzińca widzisz niebo zamknięte w betonowej ramie. Surowe, monumentalne i świetnie prezentujące się na zdjęciach. Dojedziesz tu metrem (stacja Choi Hung, wyjście A2), a na obejście wystarczy około 20 minut.

Wyspa Cheung Chau to zupełnie inna twarz Hongkongu – bez samochodów, z wąskimi uliczkami i spokojniejszym rytmem życia. Słynie z dorocznego Bun Festival, podczas którego ogromne wieże bułeczek stają się główną atrakcją, ale przez cały rok kusi plażami, świątyniami i pysznym jedzeniem. My trafiliśmy tam na świetną kuchnię singapurską. Na wyspę można dopłynąć promem z Central w około 55 minut, a najlepiej zarezerwować sobie pół dnia lub cały dzień, żeby nacieszyć się jej klimatem.

CO WARTO ZJESC?

Naszą pierwszą kolację w Hongkongu zjedliśmy w jednym z lokali wyróżnionych w przewodniku Michelin. Na stole pojawił się cudowny placek z małży i makaron z krewetkami – specjalności miejsca Chiu Chow Delicacies w dzielnicy North Point. To była świetna inauguracja naszego pobytu w tym mieście.

Będąc już trzeci tydzień w Azji zatęskniliśmy za bardziej europejskim śniadaniem i wtedy z pomocą przyszło Coffeelin w Fortress Hill. To urocze miejsce, gdzie podano nam tosty z awokado, jajka w stylu benedyktyńskim i chrupiącą cynamonkę. Idealny reset od ryżu i makaronów.

Nie mogło też zabraknąć klasyki, czyli hongkońskiego śniadania z congee. Tutaj w wersji z dynią, podanej w Chung Kee Congee. To bardzo proste, ale niezwykle sycące i pełne smaku danie. Ciekawostką jest to, że w wielu takich miejscach siada się do stolika z obcymi ludźmi – na początku wydaje się to nietypowe, ale szybko staje się czymś naturalnym.

Na kawę warto zajrzeć do Uncle Ben – palarni, w której można nie tylko wypić świetną kawę, ale też kupić ich ziarna. Zapadła mi szczególnie w pamięć ta o wyraźnych nutach truskawek. W lokalu jest tylko kilka miejsc do siedzenia, dlatego najlepiej wziąć kawę na wynos i przejść się na pobliski brzeg East Coast Park Precinct.

Jednym z miejsc, które szczególnie zapadło nam w pamięć, było Hopers’ Base. Tam spróbowaliśmy klasycznej chrupiącej gęsi – jednego z najbardziej rozpoznawalnych dań Hongkongu. Do tego świeży marynowany imbir z cytryną, chrupiący kwaśny ogórek i silken tofu w panierce. Zestaw, który skradł nam serca.

Podczas jednodniowej wycieczki na wyspę Cheung Chau trafiliśmy do La Eat, gdzie serwują singapurskie jedzenie. Zamówiliśmy Goreng Nasi Lemak w dwóch wersjach – mięsnej i wegetariańskiej. To klasyk, którego zdecydowanie warto spróbować. Na wyspie koniecznie trzeba też zajrzeć na deser do 長洲冰室 – lokal słynie ze świetnych słodkości i jest idealnym miejscem na zakończenie dnia.

Na koniec jeszcze jedno miejsce, o którym warto wspomnieć, choć nie do końca mogę je polecić. LungDimsum to lokal serwujący dim sum w różnych wariacjach i często pojawia się w poleceniach. Skusiliśmy się na dwa zestawy po sześć sztuk, każdy z innymi nadzieniami. Niestety w wersjach mięsnych trafiały się kawałki chrząstek i niezbyt przyjemne dodatki. Jeśli ktoś chce spróbować, poleciłbym ograniczyć się raczej do opcji wegetariańskich.

PODSUMOWANIE:

Podsumowując nasz pobyt w Hongkongu – miasto od pierwszych chwil potrafi zachwycić, ale i nieco przytłoczyć. Nocowaliśmy w butikowym hotelu The Stellar przy North Point. Pokoje były świetne, a dodatkowo do dyspozycji gości była pralka, co przy dłuższym pobycie w Azji jest ogromnym plusem. Widok z okna robił wrażenie głównie z wyższych pięter – jeśli więc zależy Wam na budżetowej opcji, spektakularnych panoram raczej nie zobaczycie. Jedyny minus to dwie wiecznie oblegane windy, które potrafiły skutecznie spowolnić poranki. Sama lokalizacja bardzo nam odpowiadała – wokół sporo fajnych miejsc do jedzenia, a tuż pod hotelem działał targ, który zaczynał się już o świcie. W opinii niektórych gości to wada, ale dla mnie był to element dodający uroku i sprawiający, że można było lepiej poczuć rytm miasta.

Na Hongkong polecam zabrać aparat, wygodne buty i butelkę Pocari Sweat. Zwiedzanie dwupoziomowym tramwajem to absolutny must i przygoda sama w sobie. Byliśmy tam w połowie marca i to, co najmocniej zapadło mi w pamięć, to fotograficzna strona miasta. Dawno nie miałem takiej frajdy z robienia zdjęć – światło odbijające się w szkle wieżowców, kontrast pomiędzy targowiskami a nowoczesną architekturą, wąskie uliczki i intensywne neony – każdy kadr aż prosił się o uchwycenie. Z drugiej strony Hongkong potrafił też przebodźcować – tempo, hałas i tłok dawały się we znaki.

Jeśli chodzi o jedzenie, trafiliśmy na kilka świetnych dań, które na pewno zapamiętam na długo, ale sporo miejsc pozostawiło raczej neutralne wrażenie. Dla wegetarian Hongkong bywa też wymagający, szczególnie jeśli szuka się czegoś smacznego w rozsądnych cenach. To jednak miasto, które zdecydowanie warto odwiedzić – dla atmosfery, widoków, wyjątkowej komunikacji i tej niezwykłej mieszanki tradycji z nowoczesnością.

Dzięki, że dotarłeś, aż tutaj!
Daj znać, czy planujesz odwiedzić Hongkong. A może już tam był_ś. Jak Ci się podobało?

pa!